Jej rozmyślenia przerwał huk
upadającej walizki na zimne kafelki. Otworzyła oczy. Nie było odwrotu.
Zadecydowano za nią, nie dając jej możliwości wyboru. Podniosła torbę i
zarzuciwszy ją na ramię, zbliżyła się do drzwi. Zatrzymała się w nich na
chwilkę, spoglądając gorzko na niebiesko-białe ściany, na liczne książki,
pozostałe z dzieciństwa misie, na fotografie. Utkwiła wzrok w jeden z nich. W
prostej, czarnej ramce spoczywało zdjęcie. Skąpane w letnich promieniach trzy dziewczyny
i chłopak spoglądali radośnie w obiektyw aparatu. Przyjaciółki przytulały się,
trzymając w żelaznym uścisku rudowłosą. Nad nią stał szatyn, całując płomienne
kosmyki na czubku głowy ukochanej. Gdy było robione to zdjęcie żadne z nich nie
wyobrażało sobie, że już za dwa miesiące będą musieli się rozstać. Na zawsze.
Ruda podeszła do fotografii,
ujmując ją w dłonie. Po policzku spłynęła jej słona łza, która przerodziła się
w rozpaczliwy i żałosny płacz. Taki, który wyrażał upadek jakiejkolwiek nadziei.
Po kilku minutach odetchnęła
głęboko. Nie mogła na to pozwolić. Musi być twarda. Musi. Schowała zdjęcie do
torby, po czym powoli zeszła po schodach. Skręciła do kuchni, gdzie po dwóch
stronach okrągłego stołu siedzieli jej rodzice. Matka miała zapuchnięte,
czerwone oczy, zapewne od płaczu. Ojciec opierał głowę na splecionych dłoniach.
Mówił podniesionym głosem, lecz gdy tylko w drzwiach zobaczył swoją córkę,
ucichł natychmiast. Spojrzał nań gniewnie, ale się nie odezwał. Dziewczyna
omiotła wzrokiem ich twarze, po czym zajęła jej zwykłe miejsce przy stole.
Siedzieli tak w niezręcznej ciszy,
a jedyne co ją przerywało było miarowe tykanie naściennego zegara.
- Ja nie chcę tam jechać –
szepnęła z nadzieją, jeszcze raz próbując, choć bardzo dobrze znała odpowiedź.
- Już wszystko zaplanowane –
warknął ojciec.
- Jack… Przestań… - szepnęła mama.
- Zamknij się – ten sam, wrogi
ton. Zwrócił się do córki – Idziemy, zaraz będzie twój pociąg.
Ojciec zerwał się, w locie łapiąc
kurtkę. Przez chwilę szamotał się z drzwiami, a po chwili wyszedł na zewnątrz,
z wszechobecną furią. Trzasnął za sobą drzwiami, aż cały dom się zatrząsnął.
Rudowłosa przymknęła oczy. Nie chciała by ktokolwiek widział żal do ojca w jej
oczach.
Przeraźliwy gwizd wypełnił peron.
Parę osób siedziało pośrodku przejścia. Jedni szeptali między sobą, drudzy
czytali gazety, których pierwsze strony zdobiły zdjęcia kolejnego zmiażdżonego
samochodu po wypadku. Z głośników wydobył się metaliczny głos oznajmujący
spóźnienie się pociągu. Jack zostawił rodzinę i skierował się do kasy, by kupić
bilet dla córki. W tym czasie ruda usiadła powoli na krześle, zaciskając ręce
na kwiecistej torebce.
- Emmo, uważaj na siebie –
szepnęła Julia, podchodząc do córki – Nie zapomnij o mnie – załkała.
- Obiecuję, mamuś – szepnęła w jej
blond włosy – Ty też się trzymaj.
Tą sentymentalną scenę przerwał
Jack, a następnie gwizd nadjeżdżającego pociągu. Zerwał się wiatr, a następnie
na peron wtoczyła się ciężka, żelazna maszyna. Emma nie zastanawiając się długo
wyjęła z ręki ojca bilet, zmierzywszy go wzrokiem. Ostatni raz przytuliła się
do matki, po czym skierowała się do pociągu.
Pierwszy przedział wydał jej się
za tłoczny, więc poszła dalej. Tak samo było z kolejnymi, aż w końcu zajęła
miejsce przy oknie w całkiem pustym przedziale. Opadła bezwładnie na siedzenie.
Była zmęczona tym wszystkim: kłótniami rodziców, ich rozwodem, wyjazdem. W
głębi serca była szczęśliwa, że odpocznie od tego wszystkiego. Cos napawało ją
ekscytacją na myśl o podróży do szkoły. Odetchnęła głęboko. Nie chciała tak
żyć. Chciała coś zmienić w swoim życiu. Może ten wyjazd, to wcale nie jest taki
zły pomysł? Może przez ten czas wszystko wróci do normy, a gdy przyjadę na
święta, to wszystko będzie w porządku? Czas pokaże czy to była dobra droga.
Ruda przeszukała torbę w
poszukiwaniu słuchawek. Po zmaganiach z rozplątywaniem supłów, podłączyła je do
iPod’a i przeszukała play listę w poszukiwaniu jak najbardziej wesołej
piosenki. Puściła ją najgłośniej jak się dało i spojrzała na krople spływające
po szybie, wyobrażając sobie jak będzie wyglądać w mundurku szkolnym z herbem
Green Night.
Czas rozpocząć nowy etap w moim
życiu, pomyślała z goryczą.
Coś szturchnęło ją w ramię.
Rozkojarzona, otworzyła oczy, a słuchawki wypadły jej z uszu. Przed rudą stał
nie wysoki, ale krzepki chłopak, o kasztanowatych, nieco kręconych włosach,
oliwkowych oczach i ciepłym spojrzeniu. Był ubrany w zwykłą szarą koszulkę,
czerwoną koszulę w kratkę i luźniejsze jeansy. Na ramieniu wisiała mu dość
obszerna torba, którą jednak bez trudu utrzymywał.
- Tu jest wolne? – wskazał na
miejsce tuż obok niej.
Rozejrzała się po przedziale i
dalej nieco zaspana, kiwnęła głową potwierdzająco. Młodzieniec wrzucił bagaż na
półkę nad nimi, po czym z gracją usiadł na i wyciągnął rękę ku dziewczynie.
- Lucas Ross – przedstawił się.
- Emma Hightoon – odwzajemniła
uśmiech i uścisnęła mu dłoń.
Siedzieli tak w ciszy przerywanej
miarowym uderzaniem kół pociągu o tory. Wiatr wył przez nieszczelne okno, z
innych przedziałów słychać było odgłosy rozmów i śmiechów, a w tym wszystkim
unosił się przepyszny zapach świeżych jagodzianek, który przyciągał podróżnych
do wagonu restauracyjnego.
- Pierwszoklasistka? – spytał po
chwili.
- Nie. Drugo – odpowiedziała po
krótkim wahaniu.
- Naprawdę? – zdziwił się – Muszę
przyznać, że nigdy cię tu nie widziałem. Też jestem z drugiego roku.
- Dopiero od tego roku rozpoczynam
naukę w „Green Night”. Jestem tu nowa.
- Mógłbym cię oprowadzić po szkole
jak dojedziemy.
- Z chęcią – ucieszyła się, że
spotkała osobę, która może pomóc jej się zaaklimatyzować w nowym otoczeniu –
Może nawet będziemy chodzić do tej samej klasy? – uśmiechnęła się.
- Na te same zajęcia – poprawił ją
- Na jednych zajęciach możesz być ze mną w grupie, a na drugich już nie.
Ruda kiwnęła głową. Przecież to
było oczywiste.
- W sumie to, czemu tu będziesz
się uczyć? – chłopak spytał się jej z nutką ironii w jego głosie.
- A czemu nie?
- No wiesz – zawiesił głos – Nie
wielu wybiera tą szkołę.
- Czemu?
- Czy ja wiem – wzruszył
ramionami, chowając szyderczy uśmiech w kołnierzu bluzy – Po prostu ludzie wolą
inne szkoły. O gustach się nie dyskutuje.
Emma przyjrzała mu się uważniej,
przeczesując wzrokiem każdą część jego ciała. Prześlizgiwała się po jego
rozczochranych włosach, zielonych oczach, małym nosie, sympatycznym uśmiechu i
słodkich dołeczkach w policzkach. Uśmiechnęła się. Pierwszy raz od początku
wyjazdu z Londynu poczuła się wolna i szczęśliwa.
Dziewczyna obudziła się tuż przed
samym końcem podróży. Otworzyła powieki, zaciskając je praktycznie natychmiast
od nadmiaru światła. Wyciągnęła się na siedzeniu, przecierając zaspane oczy.
Ukradkiem zerknęła na swojego towarzysza, który wtulał zmarzniętą głowę między
ramiona, przyklejony do lodowatej szyby. Rozejrzała się po przedziale, po czym
z niego wyszła by zaczerpnąć świeżego powietrza na korytarzu. Podeszła do
otwartego okna i wyjrzała w nadziei, że zobaczy już zamek, w którym ma spędzić
najbliższe lata swojego życia. Niestety widziała tylko nieliczne wzgórza
porośnięte ogromnymi drzewami, opadające łagodnie na okwiecone łąki, głębokie
jeziora i wartkie strumienie. To była jedna wielka równina. Nieskażona ludzkimi
śladami, żyjąca własnym życiem i rządząca się prawami natury przyroda. W tej
uspokajającej ciszy było słychać tylko turkotanie pociągu. Większość pasażerów,
nawet Ci najbardziej wytrwali, spali w najlepsze nie mącąc tego widoku.
Jej rozmyślenia przerwał trzask
zamykanego przedziału. Powiodła wzorkiem za grupką dziewczyn, które wytoczyły
się z niego, w stronę wagony restauracyjnego. Kogoś również zainteresował ten
hałas. Z przedziału obok dziewcząt wyłoniła się głowa bruneta. Od razu
przeniósł wzrok na Emmę, nie zwracając uwagi na grupkę nawołujących go
dziewczyn. Uśmiechnął się doń, unosząc kącik ust, odsłaniając rząd
przepięknych, białych zębów. Zmierzył ją przyjaznym wzrokiem grafitowych oczu,
po czym potrząsnął kruczo-czarnymi włosami i zniknął w przedziale. Emma długo
jeszcze patrzyła w tamtym kierunku, jednak chłopak już się tam nie pojawił.
Chciała go zobaczyć jeszcze raz. Nie dlatego, że był przystojny, czy że jej się
podobał. Miała nieodparte wrażenie, że gdzieś go już spotkała. Kogoś jej
przypominał.
Po kilku minutach wróciła do przedziału.
Lucas obudził się, a teraz wyjmował z torby kanapki.
- Chcesz jedną? – spytał
wyciągając pokaźną bułkę z dużą ilością salami.
- Dzięki. Jestem wegetarianką.
- Naprawdę?
- Tak – kiwnęła i opadła na
siedzenie, przyklejając twarz do zimnej szyby.
Luc spojrzał na nią, po czym na
bułkę, a po chwili wahania schował ją z powrotem do worka.
- Chcesz taką z sałatą, pomidorem
i ogórkiem? – powiedział przeszukując torbę w poszukiwaniu innego worka –
Trzymaj – podał jej owiniętą sreberkiem paczuszkę – Nie zjem tego sam –
uśmiechnął się.
- Naprawdę dziękuję.
Luke uśmiechnął się najładniej jak
potrafił, wzbierając w Emmie falę śmiechu. Chwilę później odebrała kanapkę od
chłopaka.
- No dobra daj – nie mogła
pohamować śmiechu.
Nagle do przedziału wpadł
mężczyzna, spojrzał się wymownie na Em i Lucasa, po czym wybiegł, nie domykając
drzwi. Ruda rzuciła się w ślad za nim, ale szatyn złapał ją za przegub ręki.
- Zostań – powiedział spokojnym
tonem.
- Kto to był? – spytała, powoli
siadając na siedzeniu.
- Profesor – odpowiedział po
chwili – Tylko … był dość zaniepokojony. Możliwe, że szukał któregoś z uczniów?
Emma nie była przekonana
odpowiedzią rówieśnika, lecz postanowiła ni drążyć tematu. Spojrzała w miejsce,
gdzie przed chwilą widziała swojego przyszłego nauczyciela, lecz nie ujrzała
tam nikogo. Z rezygnacją wzruszyła ramionami. Może za niedługo jej ciekawość
zostanie zaspokojona. Nagle zza wzgórz wyłonił się przepiękny, ogromny zamek.
Swą posturą i całym wykończeniem budził zachwyt, ale równocześnie strach i
szacunek. Przyciągał i odpychał jednocześnie.
Pociąg powoli zwalniał, aż w końcu
zatrzymał się, a z komina wydobył się dobrze znany gwizd, który kilka godzin
wcześniej rozdzielił Emmę i Londyn.
- Jesteśmy – szepnął praktycznie
niedosłyszalnie Luke.
W pociągu zapanował chaos. Wszyscy
tłoczyli się przy wyjściach, chcąc jak najszybciej opuścić żelazny pojazd.
Gdy znaleźli się na miejscu,
zaczęli podziwiać cały zamek. Tuż przed nimi rozpościerał się ogromny, wysoki
mur zbudowany z idealnie czarnego, połyskującego w słońcu marmuru. Żelazna
brama zgrzytnęła przeraźliwie, po czym otworzyła się, wpuszczając tym samym
nowo przybyłych uczniów do środka. Tuż za bramą znajdowały się bujne, zielone
ogrody. Idealnie przycięte żywopłoty, różnokolorowe kwiaty, krzewy i girlandy bordowych
róż. Alejki wypełnione były kremowo-białym żwirem, który zgrzytał pod butami.
Ścieżki prowadziły do kamiennego mostu, pod którym wartko płynęła woda. Tuż za
nim niebezpiecznie piętrzył się gmach, z Głównym Dziedzińcem, ogromna brama
prowadząca wprost do Sali Balowej. Swą nazwę zawdzięczała częstym balom i
przyjęciom w niej orgaznizowanych, w czasach, gdy zamek nie był jeszcze wykorzystywany,
jako szkoła. Teraz przede wszystkim służyła jako sala, w której odbywały się
wszystkie apele, a także gdzie spożywano wszystkie posiłki. Jednak owa sala
jest wykorzystywana raz w roku w tym celu, w którym ją stworzono. Wraz z
ostatnim dniu grudnia w murach rozbrzmiewa muzyka, a wszyscy uczniowie oraz
grono pedagogiczne bawią się, odliczając czas do północy, by razem świętować
Nowy Rok.
Nad całym zamkiem groźnie
sterczało pięć Wież – Północna, Południowa, Wschodnia, Zachodnia i
Astronomiczna. Cztery pierwsze niedawno przeszły prace renowacyjne, czego można
było się domyślić po idealnie ułożonych dachówkach i przerażająco czarnym
murom. Natomiast Wieża Astronomiczna dawno przeżyła lata swojej świetlności. Od
bardzo dawna nikt tam zaglądał, co było spowodowane groźbą zawalenia.
Lucas spojrzał ukradkiem na Rudą.
Miała szeroko otwarte oczy, nieśmiało oglądała każdy centymetr budynku.
- Co o tym sądzisz? – spytał się
jej, gdy podniósł walizki.
Em dalej lustrowała zamek, nie
ruszała się, mimo że Lucas już postąpił kilka kroków.
- Hej? Emma? – odwrócił się,
spoglądając na jej przeraźliwie białą twarz. Zielone tęczówki kontrastowały z
jej skórą, a płomienne, rude włosy wydawały się tylko dodawać jej grozy –
Żyjesz..? Umm… Emma? Em..? – nagle ruda zamknęła oczy, bezwładnie opadając na
ziemię - Emma!
Luke bez namysłu rzucił walizki,
podbiegając do koleżanki. Złapał ją w ostatniej chwili, gdy ledwo dotknęła
ziemi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz