.

.

Rozdział I. Nic nie będzie takie samo.

Ciepłe, wrześniowe powietrze wpadło do pokoju rozwiewając rude loki. Dziewczyna przymknęła powieki, rozkoszując się zapachem wrzosów i lawendy. Pogrążyła się w nim, zatraciła bez reszty. Chciała jak najszybciej odciąć się od rzeczywistości. Pragnęła wrócić do tamtych chwil, do dzieciństwa, kiedy nie wymagano od niej niczego. Żadnego poświęcenia, czy trudnego wyboru. Wtedy jej największym problemem było to, czym się pobawić. A teraz? Teraz musiała wybrać. Dostała od życia szansę, lecz usilnie chciała ją odrzucić, wracając do tego, co kochała.
Jej rozmyślenia przerwał huk upadającej walizki na zimne kafelki. Otworzyła oczy. Nie było odwrotu. Zadecydowano za nią, nie dając jej możliwości wyboru. Podniosła torbę i zarzuciwszy ją na ramię, zbliżyła się do drzwi. Zatrzymała się w nich na chwilkę, spoglądając gorzko na niebiesko-białe ściany, na liczne książki, pozostałe z dzieciństwa misie, na fotografie. Utkwiła wzrok w jeden z nich. W prostej, czarnej ramce spoczywało zdjęcie. Skąpane w letnich promieniach trzy dziewczyny i chłopak spoglądali radośnie w obiektyw aparatu. Przyjaciółki przytulały się, trzymając w żelaznym uścisku rudowłosą. Nad nią stał szatyn, całując płomienne kosmyki na czubku głowy ukochanej. Gdy było robione to zdjęcie żadne z nich nie wyobrażało sobie, że już za dwa miesiące będą musieli się rozstać. Na zawsze.
Ruda podeszła do fotografii, ujmując ją w dłonie. Po policzku spłynęła jej słona łza, która przerodziła się w rozpaczliwy i żałosny płacz. Taki, który wyrażał upadek jakiejkolwiek nadziei.
Po kilku minutach odetchnęła głęboko. Nie mogła na to pozwolić. Musi być twarda. Musi. Schowała zdjęcie do torby, po czym powoli zeszła po schodach. Skręciła do kuchni, gdzie po dwóch stronach okrągłego stołu siedzieli jej rodzice. Matka miała zapuchnięte, czerwone oczy, zapewne od płaczu. Ojciec opierał głowę na splecionych dłoniach. Mówił podniesionym głosem, lecz gdy tylko w drzwiach zobaczył swoją córkę, ucichł natychmiast. Spojrzał nań gniewnie, ale się nie odezwał. Dziewczyna omiotła wzrokiem ich twarze, po czym zajęła jej zwykłe miejsce przy stole.
Siedzieli tak w niezręcznej ciszy, a jedyne co ją przerywało było miarowe tykanie naściennego zegara.
- Ja nie chcę tam jechać – szepnęła z nadzieją, jeszcze raz próbując, choć bardzo dobrze znała odpowiedź.
- Już wszystko zaplanowane – warknął ojciec.
- Jack… Przestań… - szepnęła mama.
- Zamknij się – ten sam, wrogi ton. Zwrócił się do córki – Idziemy, zaraz będzie twój pociąg.
Ojciec zerwał się, w locie łapiąc kurtkę. Przez chwilę szamotał się z drzwiami, a po chwili wyszedł na zewnątrz, z wszechobecną furią. Trzasnął za sobą drzwiami, aż cały dom się zatrząsnął. Rudowłosa przymknęła oczy. Nie chciała by ktokolwiek widział żal do ojca w jej oczach.



Przeraźliwy gwizd wypełnił peron. Parę osób siedziało pośrodku przejścia. Jedni szeptali między sobą, drudzy czytali gazety, których pierwsze strony zdobiły zdjęcia kolejnego zmiażdżonego samochodu po wypadku. Z głośników wydobył się metaliczny głos oznajmujący spóźnienie się pociągu. Jack zostawił rodzinę i skierował się do kasy, by kupić bilet dla córki. W tym czasie ruda usiadła powoli na krześle, zaciskając ręce na kwiecistej torebce.
- Emmo, uważaj na siebie – szepnęła Julia, podchodząc do córki – Nie zapomnij o mnie – załkała.
- Obiecuję, mamuś – szepnęła w jej blond włosy – Ty też się trzymaj.
Tą sentymentalną scenę przerwał Jack, a następnie gwizd nadjeżdżającego pociągu. Zerwał się wiatr, a następnie na peron wtoczyła się ciężka, żelazna maszyna. Emma nie zastanawiając się długo wyjęła z ręki ojca bilet, zmierzywszy go wzrokiem. Ostatni raz przytuliła się do matki, po czym skierowała się do pociągu.
Pierwszy przedział wydał jej się za tłoczny, więc poszła dalej. Tak samo było z kolejnymi, aż w końcu zajęła miejsce przy oknie w całkiem pustym przedziale. Opadła bezwładnie na siedzenie. Była zmęczona tym wszystkim: kłótniami rodziców, ich rozwodem, wyjazdem. W głębi serca była szczęśliwa, że odpocznie od tego wszystkiego. Cos napawało ją ekscytacją na myśl o podróży do szkoły. Odetchnęła głęboko. Nie chciała tak żyć. Chciała coś zmienić w swoim życiu. Może ten wyjazd, to wcale nie jest taki zły pomysł? Może przez ten czas wszystko wróci do normy, a gdy przyjadę na święta, to wszystko będzie w porządku? Czas pokaże czy to była dobra droga.
Ruda przeszukała torbę w poszukiwaniu słuchawek. Po zmaganiach z rozplątywaniem supłów, podłączyła je do iPod’a i przeszukała play listę w poszukiwaniu jak najbardziej wesołej piosenki. Puściła ją najgłośniej jak się dało i spojrzała na krople spływające po szybie, wyobrażając sobie jak będzie wyglądać w mundurku szkolnym z herbem Green Night.
Czas rozpocząć nowy etap w moim życiu, pomyślała z goryczą.



Coś szturchnęło ją w ramię. Rozkojarzona, otworzyła oczy, a słuchawki wypadły jej z uszu. Przed rudą stał nie wysoki, ale krzepki chłopak, o kasztanowatych, nieco kręconych włosach, oliwkowych oczach i ciepłym spojrzeniu. Był ubrany w zwykłą szarą koszulkę, czerwoną koszulę w kratkę i luźniejsze jeansy. Na ramieniu wisiała mu dość obszerna torba, którą jednak bez trudu utrzymywał.
- Tu jest wolne? – wskazał na miejsce tuż obok niej.
Rozejrzała się po przedziale i dalej nieco zaspana, kiwnęła głową potwierdzająco. Młodzieniec wrzucił bagaż na półkę nad nimi, po czym z gracją usiadł na i wyciągnął rękę ku dziewczynie.
- Lucas Ross – przedstawił się.
- Emma Hightoon – odwzajemniła uśmiech i uścisnęła mu dłoń.
Siedzieli tak w ciszy przerywanej miarowym uderzaniem kół pociągu o tory. Wiatr wył przez nieszczelne okno, z innych przedziałów słychać było odgłosy rozmów i śmiechów, a w tym wszystkim unosił się przepyszny zapach świeżych jagodzianek, który przyciągał podróżnych do wagonu restauracyjnego.
- Pierwszoklasistka? – spytał po chwili.
- Nie. Drugo – odpowiedziała po krótkim wahaniu.
- Naprawdę? – zdziwił się – Muszę przyznać, że nigdy cię tu nie widziałem. Też jestem z drugiego roku.
- Dopiero od tego roku rozpoczynam naukę w „Green Night”. Jestem tu nowa.
- Mógłbym cię oprowadzić po szkole jak dojedziemy.
- Z chęcią – ucieszyła się, że spotkała osobę, która może pomóc jej się zaaklimatyzować w nowym otoczeniu – Może nawet będziemy chodzić do tej samej klasy? – uśmiechnęła się.
- Na te same zajęcia – poprawił ją - Na jednych zajęciach możesz być ze mną w grupie, a na drugich już nie.
Ruda kiwnęła głową. Przecież to było oczywiste.
- W sumie to, czemu tu będziesz się uczyć? – chłopak spytał się jej z nutką ironii w jego głosie.
- A czemu nie?
- No wiesz – zawiesił głos – Nie wielu wybiera tą szkołę.
- Czemu?
- Czy ja wiem – wzruszył ramionami, chowając szyderczy uśmiech w kołnierzu bluzy – Po prostu ludzie wolą inne szkoły. O gustach się nie dyskutuje.
Emma przyjrzała mu się uważniej, przeczesując wzrokiem każdą część jego ciała. Prześlizgiwała się po jego rozczochranych włosach, zielonych oczach, małym nosie, sympatycznym uśmiechu i słodkich dołeczkach w policzkach. Uśmiechnęła się. Pierwszy raz od początku wyjazdu z Londynu poczuła się wolna i szczęśliwa.



Dziewczyna obudziła się tuż przed samym końcem podróży. Otworzyła powieki, zaciskając je praktycznie natychmiast od nadmiaru światła. Wyciągnęła się na siedzeniu, przecierając zaspane oczy. Ukradkiem zerknęła na swojego towarzysza, który wtulał zmarzniętą głowę między ramiona, przyklejony do lodowatej szyby. Rozejrzała się po przedziale, po czym z niego wyszła by zaczerpnąć świeżego powietrza na korytarzu. Podeszła do otwartego okna i wyjrzała w nadziei, że zobaczy już zamek, w którym ma spędzić najbliższe lata swojego życia. Niestety widziała tylko nieliczne wzgórza porośnięte ogromnymi drzewami, opadające łagodnie na okwiecone łąki, głębokie jeziora i wartkie strumienie. To była jedna wielka równina. Nieskażona ludzkimi śladami, żyjąca własnym życiem i rządząca się prawami natury przyroda. W tej uspokajającej ciszy było słychać tylko turkotanie pociągu. Większość pasażerów, nawet Ci najbardziej wytrwali, spali w najlepsze nie mącąc tego widoku.
Jej rozmyślenia przerwał trzask zamykanego przedziału. Powiodła wzorkiem za grupką dziewczyn, które wytoczyły się z niego, w stronę wagony restauracyjnego. Kogoś również zainteresował ten hałas. Z przedziału obok dziewcząt wyłoniła się głowa bruneta. Od razu przeniósł wzrok na Emmę, nie zwracając uwagi na grupkę nawołujących go dziewczyn. Uśmiechnął się doń, unosząc kącik ust, odsłaniając rząd przepięknych, białych zębów. Zmierzył ją przyjaznym wzrokiem grafitowych oczu, po czym potrząsnął kruczo-czarnymi włosami i zniknął w przedziale. Emma długo jeszcze patrzyła w tamtym kierunku, jednak chłopak już się tam nie pojawił. Chciała go zobaczyć jeszcze raz. Nie dlatego, że był przystojny, czy że jej się podobał. Miała nieodparte wrażenie, że gdzieś go już spotkała. Kogoś jej przypominał.
Po kilku minutach wróciła do przedziału. Lucas obudził się, a teraz wyjmował z torby kanapki.
- Chcesz jedną? – spytał wyciągając pokaźną bułkę z dużą ilością salami.
- Dzięki. Jestem wegetarianką.
- Naprawdę?
- Tak – kiwnęła i opadła na siedzenie, przyklejając twarz do zimnej szyby.
Luc spojrzał na nią, po czym na bułkę, a po chwili wahania schował ją z powrotem do worka.
- Chcesz taką z sałatą, pomidorem i ogórkiem? – powiedział przeszukując torbę w poszukiwaniu innego worka – Trzymaj – podał jej owiniętą sreberkiem paczuszkę – Nie zjem tego sam – uśmiechnął się.
- Naprawdę dziękuję.
Luke uśmiechnął się najładniej jak potrafił, wzbierając w Emmie falę śmiechu. Chwilę później odebrała kanapkę od chłopaka.
- No dobra daj – nie mogła pohamować śmiechu.
Nagle do przedziału wpadł mężczyzna, spojrzał się wymownie na Em i Lucasa, po czym wybiegł, nie domykając drzwi. Ruda rzuciła się w ślad za nim, ale szatyn złapał ją za przegub ręki.
- Zostań – powiedział spokojnym tonem.
- Kto to był? – spytała, powoli siadając na siedzeniu.
- Profesor – odpowiedział po chwili – Tylko … był dość zaniepokojony. Możliwe, że szukał któregoś z uczniów?
Emma nie była przekonana odpowiedzią rówieśnika, lecz postanowiła ni drążyć tematu. Spojrzała w miejsce, gdzie przed chwilą widziała swojego przyszłego nauczyciela, lecz nie ujrzała tam nikogo. Z rezygnacją wzruszyła ramionami. Może za niedługo jej ciekawość zostanie zaspokojona. Nagle zza wzgórz wyłonił się przepiękny, ogromny zamek. Swą posturą i całym wykończeniem budził zachwyt, ale równocześnie strach i szacunek. Przyciągał i odpychał jednocześnie.
Pociąg powoli zwalniał, aż w końcu zatrzymał się, a z komina wydobył się dobrze znany gwizd, który kilka godzin wcześniej rozdzielił Emmę i Londyn.
- Jesteśmy – szepnął praktycznie niedosłyszalnie Luke.
W pociągu zapanował chaos. Wszyscy tłoczyli się przy wyjściach, chcąc jak najszybciej opuścić żelazny pojazd.
Gdy znaleźli się na miejscu, zaczęli podziwiać cały zamek. Tuż przed nimi rozpościerał się ogromny, wysoki mur zbudowany z idealnie czarnego, połyskującego w słońcu marmuru. Żelazna brama zgrzytnęła przeraźliwie, po czym otworzyła się, wpuszczając tym samym nowo przybyłych uczniów do środka. Tuż za bramą znajdowały się bujne, zielone ogrody. Idealnie przycięte żywopłoty, różnokolorowe kwiaty, krzewy i girlandy bordowych róż. Alejki wypełnione były kremowo-białym żwirem, który zgrzytał pod butami. Ścieżki prowadziły do kamiennego mostu, pod którym wartko płynęła woda. Tuż za nim niebezpiecznie piętrzył się gmach, z Głównym Dziedzińcem, ogromna brama prowadząca wprost do Sali Balowej. Swą nazwę zawdzięczała częstym balom i przyjęciom w niej orgaznizowanych, w czasach, gdy zamek nie był jeszcze wykorzystywany, jako szkoła. Teraz przede wszystkim służyła jako sala, w której odbywały się wszystkie apele, a także gdzie spożywano wszystkie posiłki. Jednak owa sala jest wykorzystywana raz w roku w tym celu, w którym ją stworzono. Wraz z ostatnim dniu grudnia w murach rozbrzmiewa muzyka, a wszyscy uczniowie oraz grono pedagogiczne bawią się, odliczając czas do północy, by razem świętować Nowy Rok.
Nad całym zamkiem groźnie sterczało pięć Wież – Północna, Południowa, Wschodnia, Zachodnia i Astronomiczna. Cztery pierwsze niedawno przeszły prace renowacyjne, czego można było się domyślić po idealnie ułożonych dachówkach i przerażająco czarnym murom. Natomiast Wieża Astronomiczna dawno przeżyła lata swojej świetlności. Od bardzo dawna nikt tam zaglądał, co było spowodowane groźbą zawalenia.
Lucas spojrzał ukradkiem na Rudą. Miała szeroko otwarte oczy, nieśmiało oglądała każdy centymetr budynku.
- Co o tym sądzisz? – spytał się jej, gdy podniósł walizki.
Em dalej lustrowała zamek, nie ruszała się, mimo że Lucas już postąpił kilka kroków.
- Hej? Emma? – odwrócił się, spoglądając na jej przeraźliwie białą twarz. Zielone tęczówki kontrastowały z jej skórą, a płomienne, rude włosy wydawały się tylko dodawać jej grozy – Żyjesz..? Umm… Emma? Em..? – nagle ruda zamknęła oczy, bezwładnie opadając na ziemię - Emma!
Luke bez namysłu rzucił walizki, podbiegając do koleżanki. Złapał ją w ostatniej chwili, gdy ledwo dotknęła ziemi.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz