Odgłosy kroków odbiły się echem w
całej komnacie. Przygotowania, które wszczęto na skutek rozpoczęcia nowego roku
szkolnego, zostały zakończone. Przez ostatnie dwa tygodnie sierpnia nikt nie
odważyłby się zakłócić ciszy. Z resztą nikt nie miał zamiaru przebywać w tym
upiornym zamczysku dłużej niż było to konieczne.
Młodzieniec wspiął się po wysokich
schodach prowadzących do Wieży Astronomicznej. Zapukał kilka razy w żelazne
drzwi. Z głębi pomieszczenia słychać było głośne burknięcie. Chłopak pchnął
drzwi, które skrzypnęły przeraźliwie głośno, mącąc ciszę panującą w zamku.
- Wołał mnie pan, profesorze? –
słodki, melodyjny głos młodzieńca odbił się echem w ogromnym pomieszczeniu.
Na Wieży Astronomicznej znajdowały
się tylko jedno, okrągłe pomieszczenie. Nie stało tu praktycznie nic poza ogromnym
teleskopem, zajmującym prawie całą przestrzeń, gramofonem, wciśniętym w ścianę
pokoju, na której zawieszona była cała masa zdjęć i map nocnego nieba .
- Wołałem, wołałem – szepnął
starzec.
Staruszek poruszał się już na
wózku inwalidzkim. Jego twarz przecinała masa zmarszczek, a skóra nabrała
niezdrowego koloru. Na głowie nie pozostał już ani jeden, nawet siwy włos.
Wyciągnął długie i chude palce, aby naciągnąć kraciasty koc na swoje kolana.
- Podejdź tu, synu – wysilił się,
aby wypowiedzieć tych parę słów.
Młodzieniec powoli podszedł do
starca, trzepocząc połami swojego czarnego płaszczu.
- Wiem, że nadszedł mój czas, ale
przed moją śmiercią chciałbym zobaczyć, jak ta szkoła wyzbywa się tych
strasznych stereotypów i jak przyjmowani są coraz zwyklejsi ludzie.
- Ale profesorze… To przecież nie
jest realne.
- Wiem, wiem. Ale marzenia są
fundamentem życia – zamyślił się przez chwilę, przyglądając się spływającym po
szybie kroplom deszczu – Opowiedz mi o tegorocznych uczniach.
- Dużo ich jest…
- Mów, mów.
Chłopak zamyślił się, przeszukując
listy, które powypadały mu z rąk. Młodzieniec zaczerwienił się, zbierając
pergaminy z podłogi.
- Żeby Ci było łatwiej możesz
zacząć od dziewcząt.
- Dobrze – skinął głową, pokazując
profesorowi listę – No jak wiadomo Rooth
Alice nie zdała, czyli w tym roku będzie powtarzać pierwszą klasę…
- Mów mi o nowych uczniach! Rooth
znam, aż za dobrze – starzec pokręcił głową z dezaprobatą.
- W tym roku nowe uczennice to
między innymi Deravilge Amy, Reachert Penelope, McGramp Brigette…
- I Emma Hightoon – powiedział ze
zdziwieniem profesor, gdy prześlizgiwał wzrokiem po nazwiskach. Jego martwy
głos nagle ożył, a oczy pojaśniały.
Młodzieniec spojrzał na niego spod
zmrużonych powiek.
- Kto?
- Emma Hightoon – starzec nagle
pobudzony podparł swoją brodę dłonią i w zamyśleniu zaczął ją gładzić długimi
palcami – Posłuchaj mnie. Ona jest skarbem. Tak cenna jak diament,
nieoszlifowane piękno zamknięte pod cieniutką skorupką. Trzeba ją pielęgnować,
by wydobyć z niej to, co najcenniejsze. Musisz ją chronić, opiekować się nią.
- Ale…
- Żadnych „ale” – staruszek
krzyknął, jednak od razu opadł z sił, mówiąc coraz cichszym głosem. Złapał
chłopaka za rękę i popatrzył mu głęboko w oczy, wymuszając złożenie przysięgi –
Obiecaj mi, że się nią zaopiekujesz.
- Obiecuje – szepnął.
- Dziękuję…
Po tych słowach ręka profesora
opadła bezwładnie, a oczy zamknęły się, by pogrążyć się w głębokim śnie, z
którego nigdy nie miał się obudzić.
Wszystko pięknie, naprawdę świetne, ale dla mnie jedynie ostatnia linijka "Po tych słowach ręka profesora opadła bezwładnie..." jest mało realistyczna. Może nie mało realistyczna, ale sztuczna. Od razu po 'Dziękuję." umarł, tak po prostu. To umieranie mogłoby być przewlekłe(?). A tak to wszystko rewelacja, podziwiam!
OdpowiedzUsuń