.

.

Rozdział V. Obietnica pełna tajemnicy.

narożniku wałach zagalopował. Dudnienie kopyt mieszało się z parskaniem podekscytowanego konia. Dziewczyna dodała łydki, a koń z gracją odbił się od podłoża. Z lekkością pokonał przeszkodę – wyglądał jakby frunął. Opadł po drugiej stronie i po paru krokach galopu dziewczyna ponownie dała mu sygnał, podniosła się w siodle. Koń doskonale wiedział co robić. Ochoczo szedł na przeszkodę, nigdy nie wyłamywał. Brawurowo pokonali cały parkur i po chwili ruda czule głaskała mokrą szyję siwka, który po raz kolejny spisał się na medal. Po udanym treningu dziewczyna zwolniła do stępa i podjechała do instruktorki, która stała pośrodku parkuru, kiwając z uznaniem głową.
- Co raz lepiej Ci idzie.
- Skądże – Emma uśmiechnęła się, po czym zeskoczyła z siodła. Poluzowała popręg, ściągnęła wodze z szyi i wraz z panną Cilydy skierowała się do wyjścia – Nadal mój dosiad jest koszmarny.
- Nie bądź już taka surowa dla siebie, bo w ciągu tego miesiąca zrobiłaś cudowne postępy. Szczególnie, że wcześniej skakałaś tragicznie.
Obydwie wybuchnęły śmiechem. Ruda rozsiodłała Moon’a, przeczyściła go i wypuściła na padok. Rozłożyła czaprak na belce, dając mu możliwość wyschnięcia w pełnym słońcu. Złapała ogłowie oraz siodło, a następnie skierowała się do siodlarni, mijając się po drodze ze stajennymi. Wszyscy w około mówili o powrocie George’a, który lada dzień miał wrócić z urlopu po złamaniu nogi. Ona także była podekscytowana, bo wraz z nim mieli pojawić pomocnicy w jej wieku.
Emma umyła wędzidło i zarzuciła sprzęt na wieszak. Dostała jeden z najwyżej powieszonych, a że nie była szczególnie wysoka, każdorazowe ściąganie i odwieszanie ciężkiego siodła nie należało do przyjemnych zadań. Po paru próbach poszła do kanciapy. Przebrała się w swoje robocze ubranie i omal nie zderzyła się z Frankiem w przejściu.
- O! Właśnie miałam Cię iść szukać. Co jest do zrobienia?
- Wszystkie boksy klaczy. Mary już zrobiła dwa, możesz iść jej pomóc. Potem trzeba dać koniom jedzenie na wieczór. Podzielili się już robotą, ale na pewno się nie obrażą, jak znajdzie się kolejna para rąk do pomocy.
Stajenny podrapał się po brzuchu i uśmiechnął ukazując tylko parę zębów. Poprawił swoją, mocno znoszoną i nadgryzioną zębem czasu, czapkę z daszkiem, po czym wszedł do kanciapy.
Ruda kiwnęła głową i poszła w tę stronę stajni, z której właśnie wróciła. Tuż przy drzwiach wejściowych spotkała Mary – dwudziestoośmioletnią brunetkę o ciemnej karnacji i piwnych oczach, która w Cavierze pracowała już trzeci rok.
- Hej. Frank mówił, że potrzebujesz pomocy.
Mulatka przerwała ładowanie łajna do taczki i spojrzała na Emmę.
- Jeżeli nie masz co robić to z chęcią – wyprostowała się i starła pot z czoła – Mogłabyś przynieść parę kostek słomy?
- Oczywiście.
Dziewczyna złapała klucz, który podała jej Mary. Popchnęła wolą taczkę i pomknęła na drugą stronę stajni, gdzie znajdował się składzik na siano i słomę.
Gdy wróciła, pomocnica już uporała się z dwoma kolejnymi boksami. Nożycami rozcięła sznurki i rozrzuciła słomę w opróżnionych boksach. Powtórzyła tę czynność parokrotnie, po czym pomogła Mary zawieść pełne taczki w przeznaczone do tego miejsce.
Okazało się, że reszta ekipy w tym czasie naszykowała jedzenie, a teraz sprowadzali konie z padoku.
Słońce chyliło się ku linii horyzontu, gdy stajenni oraz pomocnicy z kanapkami usadowili się przed wejściem do stajni. Dziewczyny plotkowały o najnowszych kolekcjach jeździeckich, chłopcy, wraz z Frankiem na czele burzliwie komentowali ostatni mecz reprezentacji w piłce nożnej. Natomiast panna Cilydy opowiadała grupce  zainteresowanym jej przygody z Amaretto, którego miała już osiem lat.
Nagle żwir zapiszczał pod kołami szarego jeepa, przerywając tym samym rozmowy. Auto zatrzymało się praktycznie przed samym wejściem. Przyciemniane szyby nie pozwalały dojrzeć osób w nim siedzących. Z paki zeskoczył duży labrador i w tym momencie dotarło do wszystkich kto przyjechał. Zapanował entuzjazm, każdy rzucił się w stronę drzwiczek, z uśmiechem wymalowanym na twarzy. Pies zaczął szczekać i merdać ogonem, ku przerażeniu drzemiącej do tej pory kotki, która wskoczyła na płot, fucząc gniewnie.
Drzwi od strony kierowcy otworzyły się i z auta wysiadł chudy, pomarszczony mężczyzna o siwych, krótszych włosach i równo przystrzyżonej brodzie. Na głowę miał naciągnięty kapelusz, a na oczach czarne okulary przeciwsłoneczne, które ściągnął, ukazując małe, lecz bystre oczy. Ubrany był w zwykłe szmaciane buty i czarne spodnie, które zdobiła ogromna klamra od paska. Na ramionach spoczywała kamizelka z brązowej skóry, spod której wyłaniała się czerwona koszula w kratkę wpuszczona w spodnie.
- Kogo moje stare oczy widzą! – uradował się Frank – George Parsifal we własnej osobie!
- A któż by inny, staruszku – odparł mężczyzna, gdy dostrzegł swojego rozmówcę. Uścisnęli się, po czym stajenny zrobił miejsce dla innych, którzy również chcieli się przywitać – Czy są tu jakieś nowe twarze?
- Oczywiście! – Grace bez namysłu wskazała na dziewczęta stojące koło niej – Z pierwszego roku Katherine i Connie, a z drugiego Emma. W tym roku niestety zabrakło z nami Dennis i Oliviera.
George kiwnął głową.
- Miło Was poznać.
- A co z Twoimi pociechami?
- No tak. Wstydzą się – to mówiąc otworzył drzwi i wypuścił trójkę dzieci – A to Lilly, Alex i Lucas.
Emma spojrzała na jedyną dziewczynę z nowego grona. Była szczupłą osobą o okrągłe twarzy, brązowych, pełnych oczach i blond włosach sięgających pępka. Ubrana była w zwiewną, brzoskwiniową sukienkę i czarne trampki.
Alex okazał się wysokim i bardzo chudym chłopakiem o bardzo jasnej cerze, upstrzonej piegami. Długi, haczykowaty nos kontrastował z małymi i świdrującymi oczkami. Długie, jasnobrązowe włosy, o delikatnym, rudym odcieniu, miał związane w kitkę. Na nogach odznaczały się ciemnobordowe glany i czarne spodnie. Szeroką klatkę piersiową opinała czarna koszulka z logiem zespołu heavy metalowego.
Natomiast Lucasa znała już z pociągu. Od czasu przyjazdu tylko raz widziała go w szkole.
- Ta trójka zdecydowała się tu pomagać wraz ze mną – ciągnął Parsifal – Wszyscy są uczniami tej szkoły, więc po lekcjach też się tu będą pojawiać. Może prócz Alexa, który w tym roku ma egzaminy. Jego i Lucasa na pewno kojarzycie. Natomiast Lilly jest na pierwszym roku.
Ruda wraz z Ann zostały wyznaczone do pokazania nowo przybyłym szafki na ich rzeczy, podczas gdy George zajmował przyjaciół opowiadaniami, które działy się podczas jego nieobecności.
- Miałeś mnie oprowadzić po szkole – Em ukłuła łokciem żebra Lucasa.
- Ale to Ty się potem nie odzywałaś – bronił się.
- I to ja odwiedziłam w Skrzydle Szpitalnym zaraz po przyjeździe– mruknęła pod nosem - Jeździsz konno? – spytała Lilly.
- Troszkę… Kiedyś jeździłam i to bardzo dobrze, jeździłam na zawody i w ogóle… Ale miałam wypadek, bardzo poważny, a lekarze zabronili mi jeździć – wyznała blondynka.
- Współczuję. Dalej nie możesz jeździć?
- Od miesiąca już tak, ale nie mam gdzie.
- Tutaj jest sporo koni w szkółce, które nie mają jeźdźców – dodała Ann.
- Naprawdę? – Lilly była bardzo uradowana – Myślicie, że będę mogła tu jeździć w zamian za pomoc?
- Oczywiście – ruda skinęła głową – Ja tak jeżdżę.
Oczy blondynki wypełniły się nadzieją. Ann wraz z Alexem i Lucasem przeszła do siodlarni, natomiast Emma i Lilly skierowały się na tyły stajni. Wkrótce szesnastolatka przerwała ciszę:
- Ile tu jest koni?
- Dwadzieścia – po chwili wahania powiedziała - W sumie dwadzieścia jeden.
- Aha. Czemu się zawahałaś?
- Bo nie wiem czy Picassa można zaliczyć do koni stadninowych, zwłaszcza, że za kilka dni ma zostać oddany na rzeź.
- To okropne! Czemu chcą go oddać? Jest stary albo chory?
- Bardzo bym chciała, aby tylko z tego powodu go oddawali. Ogólnie to nie chciałabym, żeby w ogóle tam jechał, ale to przynajmniej było by uzasadnione. Picasso jest koniem narowistym, nie da się na nim jeździć. Trzymają go w starej, rozpadającej się szopie, bo tego czegoś nie da nazwać się boksem.
- Ojej! Ale tak … samego? W odosobnieniu?
- Niestety tak – Em westchnęła – Mam wrażenie jakby nikomu prócz mnie na nim nie zależało. Co więcej, jakby nikt nie zawracał sobie głowy tym, że w ogóle tu jest. Dla dyrektorki jest przeszkodą, którą należy usunąć.
- Może mogłabym ci pomóc? W sumie moje relacje z końmi ostatnio ograniczyły się do zera, ale za to wcześniej dużo z nimi przebywałam, pracowałam i w ogóle. Poza tym podczas mojej przerwy nie przestawałam czytać
- Jasne. Tylko jest jeden problem: nie wiem jak zacząć… Zakazano też mi się do niego zbliżać, w ogóle nawet nie myśleć o tym, że mogłabym podejść do tej szopy.
- Ale ignorujesz polecenia? – zaśmiała się Lilly.
- Oczywiście! – odwzajemniła uśmiech – Trzeba mu pomóc.
- To może teraz pokażesz mi tego sławnego konia?
Ruda kiwnęła głową i wskazała na tylnie drzwi stajni. Otworzyły je z głośnym skrzypnięciem. Odczekały kilka minut, upewniając się, że nikt nie idzie w ich stronę. Po chwili cicho przemknęły przez drzwi.

Znalazły się na tyłach stadniny.
- To gdzie ten Picasso?
Podeszły do boksu i przez wyłom w deskach Lilly zobaczyła leżącego na boku, masywnej postury, łaciatego konia. Miał trzy blizny na lewej łopatce. Nagle zestrzygł uszami, otwierając błękitne oczy. Podniósł się szybko i spojrzał w stronę dziewczyny. Zarżał nerwowo. Emma pociągnęła blondynkę za rękaw.
Gdy usiadły na trawie szepnęła:
- Piękny jest.
- No nie? Ale jest taki zaniedbany!
Przecisnęły się przez dziurę w siatce i zaczęły iść leśną dróżką. W końcu dotarły do niewielkiego jeziorka, gdzie Emma czasem przychodziła. Z żywopłotu, który rósł tuż za szopą opadły praktycznie  wszystkie liście. Tylko pojedyncze dalej trzymały się gałęzi. Nieco dalej z białego, drewnianego ogrodzenia, które okalało malutki padok, łuszczyła się farba. Było tu pomieszczenie z dwuczęściowymi drzwiami. Dla Lilly cały ten widok przypominał jej małą stajenkę matki, która przed śmiercią na grzbiecie konia, trzymała tam dwa konie; jeden należący do niej, Divę, gniadą klacz pełnej krwi angielskiej oraz bułanego wałacha małopolskiego, Pireneja, który był własnością blondynki. Wytarła rękawem oczy, do których nabiegły łzy i szepnęła:
- Myślisz, że mogłybyśmy zaopiekować się tym miejscem? Pomalować płot i w ogóle? Jeśli uchronimy Picassa od rzeźni warto było by lepiej o niego dbać…
- Ale…
- Żadnych „ale”. Masz taką determinację żeby go uratować, a boisz się przeciwstawić kilku zakazom jakie nałożyła ta zołza w fioletowym wdzianku? Myśli, że jak jest dyrektorką to może tak poniewierać koniem? Myśli, że jak jest narowisty, nie daje się dosiąść ani nic to od razu trzeba spisać go na straty? Bo właśnie to się stanie, jeśli nie weźmiemy jego losu w nasze ręce. To tylko koń, niestety on nie będzie mógł przeciwstawić się woli tej baby. On nas potrzebuje. Emmo… Nie uwierzę, że siedemnastoletnia dziewczyna nigdy nie przeciwstawiła się zasadom. Natomiast to jest naprawdę ważna sprawa. Życia i śmierci Picassa.
Ruda przyjrzała się uważnie dziewczynie. Była młodsza o niej o rok, ale świetnie przemówiła jej do rozsądku, spoglądając na sprawę świeżym okiem. Bez problemu podjęła trudne decyzję, praktycznie nie znając tego miejsca. Gdyby nie ona, Picasso mógłby być już w drodze na pewną śmierć.
- Masz rację. Tylko pomagać mu będziemy musiały w tajemnicy. Na wiosnę, gdy żywopłot i inne drzewa się zazielenią, będą stanowiły znakomity płot.
- Naturalnie, że w tajemnicy. Pozostaje jeszcze jeden problem: czy on nam zaufa? Bo jeśli zacznie rżeć, uderzać w ściany tej budy, na pewno zwróci to uwagę któregoś stajennego.
- Oby pomocnice nie plątały się tutaj, to nam ułatwi sprawę.
- Masz jakiś pomysł jak uchronić go przed rzeźnią? – szybko spytała blondynka.
- Jeden. Szalony, ale chyba tylko taki się uda.



Ruda leżała na łóżku analizując wydarzenia ostatnich dwóch miesięcy spędzonych w szkole, które mięły w błyskawicznym tempie. Tyle się zmieniło, pomyślała. Pomoc w stajni, możliwość jazdy w szkółce na Moonie. Wypadek na początku roku szkolnego, którego obwiniała za zakończenie znajomości z Lucasem. Przyjaźń z Lilly i wspólny temat, którym był Picasso, a także troska o niego oraz obmyślanie planu, którego miała za niedługo sfinalizować. Poznanie Petera… jej myśli intensywnie zaczęły krążyć wokoło chłopaka. Odkąd go poznała nie mogła się pozbyć wrażenia, że go zna. Pomimo, że pierwsza przejażdżka nie wyszła, parę razy udało się im wyjechać w teren. Dużo wtedy rozmawiali. O wszystkim, tak jakby po latach dwójka przyjaciół spotkała się i nie mogli nadążyć z opowieściami o tym, co się u nich wydarzyło. Brunet mówił o tym jak dostał Valentina, o tym dlaczego jest w Green Night, a Emma opowiadała o życiu w Londynie, o rodzicach, rozwodzie, o Sarze i Biance – jej najlepszych przyjaciółkach, a także o Matt’cie, jej chłopaku. Zdała sobie sprawę, że Matt kompletnie ją ignorował. Nie odpisywał na jej sms-y, zawsze miał wyłączony telefon, gdy do niego dzwoniła, nawet przez Internet nie udawało się go złapać. Stracili kontakt przez ostatnie dwa miesiące. Nie mogła się doczekać, aż na święta przyjedzie do Londynu i wreszcie go zobaczy. Uświadomiła sobie także, że Peter stał się dla niej kimś … ważnym, jeżeli można tak nazwać osobę, którą zna się bardzo krótko. Te grafitowe oczy były takie znajome…
Jej rozmyślania przerwała Alice, która z impetem otworzyła drzwi i z taką samą mocą zamknęła je za sobą. Za to ta przez ostatnie dwa miesiące nie zmieniła się kompletnie, pomyślała ruda.
- Co sprowadza Cię do naszego pokoju w dzień? – rzuciła.
- Nic – brunetka zdjęła kurtkę i z rzuciła się na swoje łóżko.
Emma podniosła się i spojrzała na wspólokatorkę.
- Ciężki dzień?
- Nie próbuj być miła – Alice warknęła, obracjąc się na plecy – Nie myśl sobie, że jak mieszkamy razem to sobie możesz pozwalać na pytania dotyczące mojego życia  - to mówiąc założyła słuchawki na uszy i zamknęła oczy, zasłaniając je dodatkowo swoją ręką.
- No dobra – mruknęła pod nosem – Ktoś tu chyba bardziej nienawidzi ludzi niż ja.
- Tak.
Em wstała z łóżka, złapała w locie torbę ze szkicownikiem i czym prędzej opuściła pokój.  



Za oknem padał deszcz, który co raz częściej nawiedzał Anglię. W nieszczelnej Wieży od czasu do czasu jakaś pojedyncza kropla rozbijała się o popękaną posadzkę, o którą dawno nikt nie dbał. Nadgryzione zębem czasu okna, wpuszczały wiatr do wnętrza, który tworzył okropną melodię, mieszając się z miarowym dudnieniem deszczu. Od czasu do czasu, do koncertu włączała się już tylko jedna okiennica, która uderzała o mur.
Ruda pogrążyła się w odgłosach Wieży Astronomicznej. Przychodziła tu często, zazwyczaj, gdy potrzebowała pobyć sama. Uczniowie dostali zakaz wchodzenia na Wieżę, bo groziła ona zawaleniem, jednak dziewczyna nie zwracała na to uwagi.
Podniosła wzrok znad szkicownika, w którym powstawał kolejny już rysunek łaciatego konia. Zlustrowała pomieszczenie, nasłuchując nowego odgłosu, który pojawił się przed chwilą. Okrągła klamka zaczęła się obracać, a Emma zamknęła zeszyt, panicznie rozglądając się na boki, w poszukiwaniu miejsca, gdzie mogłaby się schować. Na próżno. Poza teleskopem, gramofonem i obszerną skrzynią z mnóstwem map, która stała przy drzwiach, w pokoju nie było niczego. Zastanawiała się, czy zdąży dobiec do kufra, zanim drzwi się otworzą. Jeżeli jej by się to udało, to zdradzi ją stara, skrzypiąca podłoga. Ten, kto zaraz wejdzie do pomieszczenia, zobaczy ją, której nie powinno tu być.
Drzwi się otworzyły, a w nich stanął Peter. Wślizgnął się do środka, delikatnie zatrzaskując za sobą drzwi. Stanął jak wryty na widok siedzącej pod oknem Emmy.
- Eee… cześć – zaczęła nieśmiało, podnosząc się z klęczków – Co Ty tu robisz?
- Właśnie miałem Cię pytać o to samo.
- Ty pierwszy – wstała, krzyżując ręce na piersi.
- Lubię tu przychodzić – podszedł do niej – Stąd rozciągają się cudowne widoki. Poza tym ten teleskop i gramofon jeszcze działają, więc jest co robić – stanął tak blisko niej, że gdyby dziewczyna zrobiła większy krok, wpadłaby na niego. Odsunęła się kawałek, ku zdziwieniu młodzieńca – A Ty?
- Też lubię tu przychodzić. Cisza i spokój. Dobrze się w takich warunkach rysuje i myśli.
- Rozumiem – kiwnął głową, odwrócił się na pięcie i podszedł do gramofonu – Wydawało mi się, że tak dobrze ułożona dziewczyna jak Ty nie będzie łamać zakazu dyrektorki.
- Widać za mało mnie znasz.
- Zdziwiłabyś się jak dobrze Cię znam… - mruknął pod nosem, nakładając igłę na płytę winylową.
- Co? – spytała zdziwiona dziewczyna.
- Co? – uśmiechnął się, odwracając do niej.
- Mówiłeś coś.
- Ja? Skądże. To gramofon – podszedł do niej wyciągając rękę – Zatańczymy?
Rudą aż zatkała taka nagła propozycja.
- Tu?
- A czemu nie? Nie ma tu nikogo, tylko my dwoje, wspaniała muzyka i parkiet. Wprawdzie nie najnowszej świeżości, ale to lepsze niż nic. To jak?
- Ale ja nie umiem tańczyć! – Em załamała ręce. Poza tym to chyba Wieża grozi zawaleniu, czyż nie?, pomyślała.
- Nauczę Cię.
Ruda kiwnęła głową i powoli wstała, podając dłoń Peterowi. Podszedł do niej, objął ją w talii i lekko przyciągnął do siebie. Dziewczyna położyła mu ręce na ramionach. Spojrzała mu w oczy, a po jej ciele przebiegł dreszcz.
- Naśladuj moje ruchy.
Zaczęli wolno poruszać się w takt muzyki. Emma wlepiła wzrok w ich buty, w głowie układając cały układ. W końcu udało jej się oderwać oczy od podłogi.
- Nieźle Ci idzie – chłopak skwitował po paru próbach – Teraz cały układ od początku?
- Oczywiście! – zaśmiała się, wypuszczając go z uścisku by puścił od nowa melodię. Chłopak jednak wyciągnął z pudła jedno z opakowań, zdmuchnął kurz i podmienił płyty. Najpierw wydobył się głuchy trzask, a później zaczęła płynąć powolna, romantyczna muzyka.
Podeszli do siebie bez słowa, z uśmiechami na twarzy. Emma czuła się jakby frunęła nad parkietem. Peter miał solidną ramę i zwinnie niwelował błędy, które popełniała dziewczyna. Pomimo, że nigdy nie tańczyła, w ramionach bruneta wydawało jej się, jakby przetańczyła całe swoje życie. Gdzieś po drodze opuściły ją wątpliwości, wyzbyła się strachu i skrępowania. Zastąpiły je euforia i szczęście, które wypełniało jej każdą część ciała. Gdy muzyka zwolniła, oni w takt niej powoli stawali w miejscu, choć byli przygotowani na dłuższy taniec.
- Dziękuję Ci za to – szepnęła.
- Taniec z tak cudowną partnerką to dla mnie zaszczyt – to mówiąc delikatnie nachylił się do niej.
Emmie zabiło mocniej serce. Stanęła na palcach. Chłopak musnął je wargi i gdy już mieli się pocałować, drzwi otworzyły się z hukiem, a w drzwiach pojawił się dozorca.
- Co Wy tu wyprawiacie? – wrzasnął – Nie wolno tu wchodzić!
Odskoczyli od siebie jak poparzeni. Ruda złapała torbę i mamrocząc przeprosiny, wyślizgnęli się z pomieszczenia na Wieży.
- Głupie smarkacze – mruknął dozorca pod nosem, zanurzając mopa w wiadrze z wodą – Łamią zakazy, a potem trzeba po nich sprzątać – mop z głośnym pluśnięciem wylądował w miejscu, gdzie przed chwilą tańczyli.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz