.

.

Rozdział VI. Nowy mieszkaniec.

Co ja najlepszego zrobiłam? – ruda mówiła do siebie, siedząc w boksie Moona – Albo co prawie zrobiłam? – pokręciła głową – Jestem głupia!
Usłyszała kroki na korytarzu, parę koni zarżało na widok znajomej twarzy. Siwek przerwał jedzenie siana i obrócił łeb.
- Emma? Co Ty tu robisz?
Dziewczyna podniosła głowę, ścierając rękawem pojedyncze łzy połyskujące na jej policzku. O drzwiczki opierała się Lilly. Przekrzywiła głowę z pytającym wyrazem twarzy. Ruda wstała, otrzepując robocze spodnie ze słomy. Moon ciekawsko spojrzał na dziewczyny z nadzieją na dostanie dodatkowych smakołyków, ale nie doczekawszy się niczego, wrócił do jedzenia swojej kolacji.
- Jest już dość późno – skwitowała blondynka – Frank już miał zamykać stajnię, robię ostatni obchód – rozejrzała się na boki, kiwnęła głową w jedną ze stron, po czym odwróciła się do Emmy – Czemu siedzisz tu sama o 20?
- To dość skomplikowane – uśmiechnęła się smutno.
- To chodź, wszystko mi opowiesz. Jest u Ciebie Alice?
- Mogę w ciemno zakładać, że nie.
- No to tym bardziej – złapała ją pod ramię.
Minęły pana Deesmoond’a, pożegnały się i wyszły ze stajni. Lilly zasypała przyjaciółkę tysiącem opowieści i nim wróciły do pokoju obydwie płakały ze śmiechu.
Gdy weszły do pokoju Emma opadła ciężko na łóżko. Wpatrywała się w sufit. Blondynka przycupnęła na skraju krzesła i cierpliwie czekała na to, co Em ma jej do powiedzenia. Ruda odetchnęła parę razy głęboko i zaczęła opowiadać. Z jej ust posypała się lawina słów, których już po chwili nie była w stanie zatrzymać. Streściła znajomość z Peterem, światło dzienne ujrzały wątpliwości i przypuszczenia, których nigdy nie wymówiła. Mówiła o przejażdżkach, o tym co stało się na Wieży, a także o Matt’cie – o tym, że on ją ignoruje, a także o poczuciu winy związanym z niedoszłym pocałunkiem, bo przecież dalej kochała swojego chłopaka. Emma praktycznie nie przerywała, choć głos jej się załamywał, parę razy była bliska płaczu, a w gardle czuła ogromną gulę. Jednocześnie miała wrażenie, jakby pozbyła się ogromnego brzemienia ze swoich barków. Gdy ruda skończyła, siedząca cały czas cicho Lilly powiedziała:
- Właściwie dobrze się stało, że przeszkodził wam ten dozorca. Przede wszystkim powinnaś porozmawiać szczerze z Peterem. Przynajmniej ja bym tak zrobiła. Potem wypadało by poukładać sobie wszystko – łącznie z tym co tak naprawdę czujesz do obydwu. A także porozmawiać z Matt’em, bo w końcu za niecały miesiąc się zobaczycie. – westchnęła – Właściwie to nie wiem co Ci mogę jeszcze powiedzieć, bo nigdy nie byłam w takiej sytuacji.
Emma kiwnęła głową. Spodziewała się takiej odpowiedzi, lecz trudno było przyznać przed samym sobą do czegoś, co było niewygodnym rozwiązaniem i jednocześnie tak nieuniknionym.



Na zegarku dochodziła 9:40. Za kilka minut miał zadzwonić dzwonek ogłaszający koniec matematyki. Emma wpatrywała się rozmarzonym wzrokiem w okno. Pani Natalie Loudshoot spojrzała na nią z grymasem i powiedziała:
- Emmo, czego ty tam wypatrujesz?
Dziewczyna odwróciła się gwałtownie i lekko rumieniąc się odpowiedziała:
- Niczego prani profesor.
- W takim razie rozwiązuj zadania - kobieta skinęła głową i zwróciła się w stronę tablicy, by napisać kolejne działania dla uczniów.
Ruda niechętnie otworzyła zeszyt i zaczęła zapisywać to co dyktowała nauczycielka. Jednak jej myśli błądziły po zupełnie innym torze. Rozmyślała co dzieje się z Picassem. Razem z Lilly codziennie snuły nowe teorie i hipotezy, tworzyły pytania, na które żadna z nich nie potrafiła odpowiedzieć. Ciągle ich głównym tematem był plan uratowania go.  Zamknęła oczy, aby poukładać sobie w myślach wszystkie informacje minionego tygodnia. Nagle usłyszała dzwonek, więc niechętnie wstała i spakowawszy swoje rzeczy do torby wyszła na korytarz. Właśnie czekała ją lekcja chemii z profesor Beth Cooper. Jęknęła na samą myśl i wspięła się po schodach do sali chemicznej.
Na korytarzu prawie zderzyła się z Ann.
- Słyszałaś nowinę?
Ruda spojrzała na koleżankę z pytającym wyrazem twarzy.
- Dziś do Caviera przyjeżdża nowy koń Victorii.
Oczy Emmy omal nie wyskoczyły z oczodołów i gdyby piła, właśnie wyplułaby płyn z ust.
- Victorii Russel?!
- Dokładnie tej.
- Barbie na koniu?! – krzyknęła przerażona – Czy ona oszalała?! - przerwała, gdyż zauważyła, że wszyscy uczniowie przyglądają się jej. Gdy wszyscy wrócili do swoich zadań, normalnym głosem powiedziała do Ann – Ona wyrządzi krzywdę każdemu koniowi na jakiego siądzie!
- Nie bądź dla niej taka okropna… Nawet nie spróbowała, a ty już ją skreślasz.
- Będę ją skreślać! To głupie babsko ma jeździć w naszej szkółce? Niedoczekanie! – zamilkła na chwilę, ale zaraz potem dodała – Nie było jej jeszcze w stadninie?
- Wczoraj była i wydawała się być zachwycona! W szczególności Moon’em i Cockney’em.
- Jezu… Jak Victoria dosiądzie Moon’a to własnoręcznie jej coś zrobię! Natomiast jej jazda na Cockney’u może być bardzo zabawna – uśmiechnęła się szyderczo.
Cockney był czteroletnim ogierem rasy KWPN. Miał ogromne pokłady energii, które znajdywały ujście, gdy siedział na nim jeździec. Potrzebował wyćwiczonego jeźdźca, który nad nim zapanuje. Każdy kto jeździł na tym gniadoszu przynajmniej raz spadł, a takich też było niewiele. Zupełnie nie nadawał się pod siodło dla kogoś tak początkującego jak Victoria, dlatego też Emma zapragnęła, gdy na nim pojechała. Przynajmniej wtedy raz na zawsze znienawidzi jazdę konną, pomyślała.
- Cock nie jest koniem dla niej i Ty dobrze o tym wiesz. Natomiast Moon jest świetny dla początkujących jeźdźców. Ale o czym my mówimy, skoro i tak będzie miała własnego konia? – Ann skwitowała.
- Ona ani razu nie siedziała na koniu!
- Ale tatuś sypnął kasą, bo Vica ma taką zachciankę. Poza tym chce się przypodobać Lucasowi, to widać.
- Miejmy nadzieje, że nie popełni błędu i nie zacznie odwzajemniać jej zainteresowania.
Dziewczyny wybuchnęły śmiechem i gdy zadzwonił dzwonek, pożegnały się.



Wiatr zawył przeciągle, gdy tylko otworzyły się drzwi stajni. Z siodlarni wychylił się George z Alexem, z boksu Infinity wyjrzała Emma i Lilly, a konie zarżały cichutko.
- Tam go wprowadźcie! – krzyknęła dziewczyna, której blond loki opadały kaskadą na ramiona.
Em otworzyła szeroko usta, a gdy się opanowała rzuciła wściekłe spojrzenie w stronę wchodzących mężczyzn. Prowadzili konia, który raz po raz stawał dęba, bądź zarzucał łbem. George i Alex rzucili się na pomoc mężczyznom w utrzymaniu ogiera. Tuż obok przeszła dziewczyna wbijając pełne satysfakcji i wyższości spojrzenie w stronę Emmy I Lily, które teraz zmierzały w stronę zamieszania.
- Jak wam się podoba mój nowy koń?
- Ty masz konia? – spytała sarkastycznie Lilly.
- A czy mózg dla ciebie był gratis do konia, czy twój tatuś zapomniał poprosić? – dodała ruda.
- Śmiejcie się – zadrwiła Victoria – ale jak będę zdobywać nagrody w konkursach wysokiej klasy to ja będę się śmiać jako ostatnia!
- Chyba w snach! Z tego co pamiętam nie umiesz jeździć?
- Może nie umiem, ale tata zatrudnił tutaj trzech instruktorów, który pomogą mi w nauce jazdy na Alladinie.
- Na kim?
- Alladin’s Treasure – spojrzała wyzywająco – Na moim koniu. Trzyletnim ogierze czystej krwi Arabskiej, po wybitnej matce – Akim Don Adbah oraz po ojcu - idealnym skoczku, w którego żyłach płynie krew pierwszych koni Arabskich, tych samych, które woziły Beduinów po bezkresnych pustyniach, po Al Ahamah Alladin!
- Aha. I co z tego? – zaśmiała się Emma – Myślisz, że jak popiszesz się rodowodem twojego konika to zabłyśniesz? Zniszczysz tego konia. On nie nadaje się dla początkujących.
- Zobaczysz jak będę idealnie jeździć!
- Oczywiście, że zobaczę – uśmiechnęła się drwiąco – Nie przepuszczę okazji by zobaczysz jak lądujesz na ziemi.
To powiedziawszy wróciła do boksu Infinity i powoli zaczęła ją czyścić.



Było sobotnie popołudnie. Emma i Lilly siodłały właśnie Moon’a oraz Mystery of Glory, kasztanowatą klacz KWPN, którą ruda spotkała w pierwszy dzień pobytu w Cavierze, a na której teraz jeździła Lilly. Gdy oba konie były gotowe, wsiadły na ich grzbiety, a później ruszyły stępem w stronę lasu. Jechały powoli, choć ich wierzchowce rwały się, by galopować. Cały czas rozmawiały i śmiały się w niebogłosy.
Wkrótce zapadła niezręczna cisza. Dojeżdżając do małego strumyczka Lilly zapytała cichym głosem:
- Co jak się okaże, że Victoria mówiła prawdę? Że nie będzie już pani Cilydy?
Emma zatrzymała siwka, po czym obróciła się w siodle.
- Co ty mówisz?
Lilly bawiła się wodzami klaczy, która parsknęła nerwowo i przestępowała z nogi na nogę ze zniecierpliwienia. Po chwili wahania odpowiedziała:
- Victoria powiedziała to jak już wróciłaś do boksu – westchnęła – Mówiła, że skoro przyjdą instruktorzy od jej taty, to panna Cilydy odejdzie z pracy… Ja … Nie chcę żeby ta głupia dziewczyna jak gdyby nigdy nic wparowała do Caviera i zabierała nam naszą stadninę, tylko dlatego, że po uszy jest zakochana w Lucasie! – warknęła, otrzepawszy się z poprzednich emocji.
Ruda przyjrzała się jej uważnie. Gdyby panna Cilydy odeszła to byłby koniec świata. Dla Emmy była jak matka. Zadrżała i zebrała wodze Moon’a i zanim odjechała kłusem rzuciła przez ramię:
- Chodź, ścigamy się!
Blondynka z wdzięcznością spojrzała na przyjaciółkę i przyśpieszyła by zrównać się z Em. Ta jednak zaśmiała się i dała znak wałachowi, by przyśpieszył do galopu, zostawiając Lilly w tyle. Schowała głowę w rozwianą grzywę siwka i rozkoszowała się perfekcyjnymi ruchami zwierzęcia.
Wkrótce jednak zatrzymała się, zła na siebie, że zostawiła przyjaciółkę. Zawróciła konia, który zarżał, rozdrażniony z przerwanej przejażdżki. Ruszyła stępem, a gdy ujrzała wyłaniającą się za zakrętu dżokejkę na kasztanowatej klaczy, zatrzymała się. Uśmiechnęła się do niej i pomachała lewą ręką. Gdy Lilly była blisko niej, tylko rzuciła wściekłe spojrzenie w jej stronę, odjeżdżając z powrotem do stadniny.



Bezlistne gałęzie powiewały na wietrze. Słońce powoli chowało się za ciemnymi chmurami. Zimne, grudniowe powietrze wciskało się w każdą odsłoniętą część ciała, kłując tysiącami igiełek. Gdy Emma miała już wychodzić ze stajni, usłyszała za plecami znajomy głos.
- Cześć. Pójdziesz ze mną na spacer? Chciałbym z Tobą porozmawiać.
Ruda odwróciła się gwałtownie. Na widok Petera poczuła ucisk w żołądku, ale kiwnęła głową i wraz z chłopakiem skierowała się w stronę padoków.
- Może zabrzmi to mało profesjonalnie, ale nie wydaję Ci się, że skądś mnie znasz?
Dziewczynie aż zabrakło słów w gardle. Spojrzała na niego z niedowierzaniem.
- Wiem, głupie pytanie. Jeżeli nie, to zapomnij, że w ogóle ono padło…
- Właściwie to tak… - Peter zerknął na nią, kryjąc uśmiech.
- A wiesz skąd mnie znasz? – ruda przecząco pokręciła głową – To co teraz powiem, na pewno wyda Ci się dziwne, ale… czy nie masz wrażenia, że różnisz się od swoich rodziców?
- Do czego zmierzasz? – warknęła, zbita z tropu tymi pytaniami.
- Więc jeszcze Ci nie powiedzieli?
- Czego?! – spytała poirytowana zachowaniem chłopaka.
- Ehh… no tego, że jesteś adoptowana… - bąknął.
Emma zatrzymała się w pół kroku.
- Żartujesz sobie ze mnie tak? – krzyknęła, a złość praktycznie z niej kipiała – Kim Ty jesteś, żeby tak mówić?!
- Przyjacie…
- Nie prawda – przerwała mu – Nie masz prawa tak mówić. Nie zasługujesz na to - warknęła, odwracając się na pięcie.